To pytanie świta mi coraz bardziej i częściej w głowie od kilku dni i zastanawiam się szczerze dlaczego w ogóle doszło do tego, że obecnie ideowa wojna trwa nie w tym czy tyrania jest zła czy dobra, czy socjalizm jest lepszy od kapitalizmy, nie czy islam czy chrześcijaństwo jest lepsze. Teraz najważniejszą kwestią, która wybija się z coraz większej ilości stron i miejsc w społeczeństwo jest to, czy tak wiele aspektów życia społecznego musimy dostosowywać do grup LGBT i gdzie jeszcze będą próbować przepchnąć tą ideologię.
Słów kilka o moim postrzeganiu tego całego ruchu społecznego
Jako, że moje wykształcenie i wyspecjalizowanie się opierało się przede wszystkim na naukach ścisłych, to moja retoryka jest raczej przeciwna temu, by zgadzać się z ideologią promowaną przez środowiska LGBT – nie uznaję za normalne i naturalne by człowiek potrafił stworzyć rodzinę w tym środowisku, nie uznaję naturalnego, że osoby jednej płci mogą tworzyć „zdrową rodzinę” (to temat na szerszą debatę na temat standardów życia rodziny – na potrzeby tego wpisu skracam: dla mnie rodzina to ojciec, matka i ich dzieci – nawet jeśli nie biologiczne, to może się to obrócić w naturalnie funkcjonującą namiastkę prawdziwej rodziny), a przede wszystkim nie uznaję, że ktokolwiek ma prawo kłócić się z naturą pod względem tego jaką ma płeć. Po prostu natura nas stworzyła (i póki co tylko ona) w taki sposób w jaki nas stworzyła – to nie jest niesprawiedliwe tylko losowe i każdy w całym tym zamęcie przy zajściu w ciążę miał takie same szanse stać się chłopcem jak i dziewczynką (statystycznie jest to 50 % – na pewno są dowody na to, że są pewne genotypy ze skłonnością do zmiany tej proporcji, ale warto przyjąć sprawiedliwie, że jest pół na pół).
Tymczasem największym nagle wyzwaniem z jakim przyszło nam się mierzyć w krajach „Pierwszego świata” jest to, iż wmawia się nam, że z tym naturalnym podziałem można się nie zgodzić, zmienić swoją osobistą deklarację odnośnie przynależności do danej płci i wmówić innym, że muszą nie tylko to zaakceptować, ale i zachowywać się odpowiednio wedle naszego wyboru. A może i przede wszystkim – nie wolno w żaden sposób tej osoby urazić bo to przestępstwo najwyższej rangi społecznej.
- Tylko tyle się mówi na temat demokracji, na temat konstytucji (i pewnie w tej grupie jest mnóstwo krzykaczy z koszulkami KONSTYTUCJA), na temat dyskryminacji, ale to wygląda niestety tak, że nagle jedna grupa społeczna ma monopol na używanie tych stwierdzeń, a większość normalnie żyjącej społeczności (czyt. nie stwarzającej sobie problemów typu: czy chce być jednak chłopcem czy dziewczynką?) traci w wymiarze medialnym i społecznym prawo do:
- Wyrażania własnych opinii
- Wychowywania dzieci w sposób, w jaki preferują wybiorą dla nich rodzice
- Możliwości powiedzenia: NIE – toleruję, ale nie akceptuję
Krótko pewnie się nie da, ale mam nadzieje, że nie stworzę z tego dysertacji psychologicznej na tytuł magistra.
Ad. 1. Tu odpowiedź niejako bierze się z tego co pisałem wyżej – nagle człowiek, który nie zgadza się z poglądami LGBT jest zagłuszany przez krzyki tego ruchu społecznego, do którego nie trafiają zazwyczaj racjonalne argumenty, uwarunkowane biologicznie czy socjologicznie (wątek religijny pomijam, ze względu na fakt, że to już w ogóle jakaś obustronna krucjata się zrobiła). Trudno szukać w tym nici porozumienia, kiedy większość działaczy LGBT otwarcie nie może zaakceptować faktu, że społeczeństwo raczej się z nimi nie zgadza i nie koniecznie w ogóle o tego typu zachowaniach chce słyszeć. Podobnie zresztą jak o innych dewiacjach seksualnych, o których ludzie słyszeli nie raz przez setki lat, ale nie bez przyczyny zachowywano je w tajemnicy, bądź z dala od ogółu – po prostu większość ludzi działa tak, jak natura chciała i wszystkie przejawy odmienności neguje.
Czy to właściwe?
Z mojej perspektywy wszystko co przemyślane jest w porządku – jeśli to argumentacja „nie bo nie!” to jest to błędny tok myślenia, ponieważ argumentów przeciw tego typu zachowaniom jest po prostu z każdej strony bardzo wiele. Sam wychodzę z założenia, że społeczeństwo powinno dzielić się na podstawie użyteczności danego człowieka dla społeczeństwa, a nie przez to kto jakie ma preferencje seksualne.
Ad.2. Ten argument ma podwójną istotę problemu:
- Po tym, jak zaczęto wprowadzać w życie wcześniejszy największy dylemat środowisk LGBT (czyt. możliwość zalegalizowania prawnie związku jednopłciowego), został wyjęty równie szybko, co rewolwer w starym westernie – ziup i trzask – i mamy teraz drugi ważny niezwykle dla tych środowisk postulat: możliwość zakładania rodzin, czyt. rodzice jednopłciowi + dzieci… no tylko problem z tym, że o ile u kobiet można zastosować zapłodnienie in vitro, tak w panów o wiele bardziej uderza biologiczna blokada. Zresztą jeśli nie mieli byśmy metod in vitro, także dla kobiet pojawiła by się tutaj pewne blokada, która jednak była by możliwa do pokonania poprzez najzwyczajniejszy seks z jakimś mężczyzną – ale to byłaby już zdrada, w zależności od przekonać: ideologiczna, bądź czysto socjalna… tylko, że te grupy społeczne mają dość specyficzne podejście do moralności więc… Pozostawiam kwestię swojego zachowania każdemu, oraz jego/jej sumieniu.
Najważniejszą istotą problemu (poza tymi oczywistymi powyżej, których Ci ludzie nie chcą dostrzegać) jest to, że te środowiska za wszelką cenę próbują każdego przekonać, że nie ma w takim układzie „rodziny” niczego złego – ważne by dzieci były kochane. OK – do tego argumentu wrócę pewnie pod koniec. - Rodzice o odmiennych poglądach niż te powyżej zaczynają mieć pod górkę – najlepszym przykładem jest to co dzieje się ostatnio na terenie Warszawy (aż się samo na usta rzuca że jabłko psuje się od środka…) zaczynają mieć problem, jeśli nie zgadzają się z przyjętą przez… radę miasta (?) uchwałą o wprowadzaniu do szkół edukacji seksualnych oraz osobach odpowiedzialnych za „uświadamianie” dzieci.
Niestety ubolewam wielce nad tego typu sytuacjami, ponieważ jak pisałem powyżej mam swoje zdanie na ten temat i nie chciałbym w przyszłości być postawiony przed faktem dokonanym, tj. zmusza się moje dziecko do indoktrynowania od młodych lat przedszkolnych i to w filozofię, z którą się pewnie w większości niezgadzam i jej nie akceptują – prawo do tego daje rodzicom art. 48 ust. 1 i 2 Konstytucji RP (sprawdziłem ten zapis) – mało tego, mówi zapis także o właściwym wychowaniu dla danego okresu rozwoju dziecka – nie wiem kto wymyślił, że edukacja seksualna powinna być nawet od około 4 roku życia! ale moim zdaniem to nie jest właściwe podejście.
Skąd mi się wzięło stwierdzenie, że od 4 roku życia? Zapraszam do przeczytania ulotki programu „Zdrovve love” wdrążanego w gdańskich szkołach. Nie chce promować tego podejścia, ale dla rzetelności tego wpisu zamieszam link do pobrania tych materiałów: tutaj.
Sami oceńcie co o tym myślicie.
Ad. 3. Było już trochę o tym powyżej. Niestety ale osobiście czuję mocną presję w temacie tego, żeby nie tylko każdy zaczął zauważać osoby ze środowiska LGBT w społeczeństwie, ale wręcz wszystkim wmawia się, że to przejaw „zdrowego podejścia do seksualności” jeśli nie boimy się mówić, że homoseksualizm/transseksualizm/gender istnieją i są „powszechne”. Cóż – może w dzielnicach czy miejscowościach w Polsce skąd pochodzą te osoby ludzie hasają po tęczowych łąkach, gdzie nigdy słońce nie schodzi z nieboskłonu, wszyscy się do siebie uśmiechają, są życzliwi i bardzo otwarci na kontakty z osobami o preferencjach seksualnych innych niż heteroseksualne, ale powiedzmy szczerze – wątpliwym jest istnienie takiego miejsce gdziekolwiek na świecie, a nawet jeśli ono istnieje to nie mówmy tutaj o jakiejś globalnej tendencji do wykazywania tego typu skłonności. Skoro istnieje taka grupa społeczna i ich preferencje seksualne odnoszą się do czynności seksualnych innych niż pomiędzy kobietą i mężczyzną to… kto im broni we własnej sypialni to okazywać?
Zaczynam dostrzegać pewne zjawisko społeczne, którego skutkiem może być to całe zamieszanie i duże pobudzenie wśród środowisk LGBT teraz a nie jeszcze chociażby 100, 400 czy 1200 lat temu.
Przyczyną jest odejście od tradycyjnego traktowania seksu, jako czynności dążącej do prokreacji. Żyjemy w czasach, gdzie nie przykłada się wielkie wagi (albo coraz mniej przykłada) do tego kiedy i z kim odbędziemy stosunek płciowy, ponieważ przestano patrzeć na to jak na czynność biologiczną mającą w efekcie doprowadzić do poczęcia nowego życia (akt prokreakcji) – teraz seks stał się formą rozrywki, a raczej przykrywką „akceptowalną” dla onanizowania się dużo częściej niż bywało to pewnie te 100, 400 czy 1200 lat temu. I nie mówię tutaj o przypadkach wszystkich, tylko ogólnych – w przypadkach skrajnych bywały orgie na ucztach w Grecji starożytnej czy Egipcie, pewnie w Persji też, nie mówię o plemiennych świątecznych orgiach (jeśli wierzyć niektórym przekazom historycznym) – to są skrajne przypadki niewielkich grup społecznych, a nie od razu ogółu. Dlatego teraz też nie można mówić i uznawać za normalne tego, że grupy społeczne jak LGBT wykazują pewne skrajne zapędy w sferze seksualnej. Dodałbym wręcz do tego słowo „niepohamowane” – z tego względu, że wiele się mówi o „otwarciu na seksualność człowieka”, także zachęca do podejmowania prób poszerzenia zakresu „pojmowania seksualności” i przekraczania utartych społecznie przez tysiące lat społecznych norm i schematów życia.
Obecne bagatelizowanie seksu, promowanie onanizowania się i akceptowania każdej jego formy czy przejawu stwarzają pewną niebezpieczną lukę w ludzkiej świadomości, a już na pewną stwarzają daleko idące przyszłe nadinterpretacje „preferencji seksualnych”, co prowadzić w przyszłości może do ekshalacji zachowań patologicznych, takich jak pedofilia, nekrofilia, zoofilia czy innego rodzaju zboczenia, które obecnie są nieakceptowalne publicznie jak dawniej był homoseksualizm/transseksualizm/gender. Mało tego – środowisko, które wydawało się być przewodnikiem i ostatnią ostoją pewnych schematów życia rodzinnego – Kościół sam ma problem z duchownymi o niepohamowanych żądzach seksualnych, którego efektem są przejawy pedofilii wśród księży (słowo klucz: przejawy, a nie tendencje). Niestety, ale środowisko LGBT w swojej krucjacie o „przynależność do społeczeństwa” nie skupia się na tym, że ich działania mogą być podwaliną dla zachowań, które tak mocno sami wykorzystują w natarciu na tą ostoję moralności, która z nimi walczy. Przypomina to trochę szaleńczą szarżę na wroga, którego żołnierze sami zaczynają zatracać wiarę w zwycięstwo i popadać w skrajności, które niesie właśnie ta atakująca szarża.
A co będzie po bitwie?
Zadaję sobie to pytanie nie raz, kiedy obejrzę, przeczytam, bądź usłyszę o przejawach prób szerzenia ideologii LGBT w społeczeństwie i boję się właśnie tego, że nagle powszechnym staną się zachowania, które mnie tak teraz odrzucają. Tu nie chodzi tylko o „możliwość trzymania się publicznie za ręce” przez pary homoseksualne/transseksualne itp. Tu chodzi o przesunięcie bardzo mocno granic ludzkiego, społecznej tolerancji na to co się wokół nas w przyszłości będzie się działo i gdzie ta granica powinna się znaleźć. Miałem styczność w internecie z człowiekiem, który „był po przejściach” i uważał się za osobę biseksualną – ok, ale to że przeżył wiele okrucieństw czy niesprawiedliwości w swoim niedługim życiu nie powinno dawać prawa dla bycia wulgarnym i robienia różnych zabaw z relacji z innymi. Są też homoseksualiści, jak aktor Patrick Neil Harris, który moim zdaniem jest genialnym aktorem, od lat żyje oficjalnie w związku partnerskim/małżeńskim ze swoim partnerem, wychowują zdaje się, że 2 dzieci i nie robią wokół siebie szumu – nie są aktywistami (a przynajmniej sam nie trafiłem na nic co by ich z taką działalnością łączyło) i jedyne co mnie martwi to czy dobrze wychowają swoje dzieci – w sensie takim, że będą one tolerancyjne ale nie tendencyjne przez związek ich rodziców. O dziwo można to powiedzieć o każdym związku na świecie, ale jednak pewne rzeczy, które wzięły się z naturalnych „ustaleń” narzuconych przez Matkę Naturę.
Ostatnią kwestią, która powinna się tu znaleźć to próba rozgraniczenia tego, jak nasz świat funkcjonuje i powinien funkcjonować w przyszłości: w tym momencie moim zdaniem myli się pojęcia seksu, jako stosunku płciowego z onanizowaniem się, a przez to jak otwarcie mówi się i stawia na piedestale „fajności” wszelkie przejawy „seksu” wychodzącego poza ramy intymne. Co przez to rozumiem? Dla mnie stosunek płciowy to pewnego rodzaju rytuał dwójki dojrzałych do tego osób, które to w jaki sposób i co robią w swoim domu/sferze komfortu pozostawiają w swojej sferze intymnej – sferze życia, którą mają tylko dla siebie. No nawet taki stosunek, który mógłby dziać się poza domem, ale nie w miejscu gdzie ta intymna atmosfera nie może zostać zachowana – jest pewnego rodzaju wypaczeniem i efektem pewnego rodzaju znieczulicy w temacie seksualności.
Co innego jeśli mówimy o szczerej chęci spędzenia z kimś intymnego przeżycia, a co innego kiedy próbujemy być coraz „fajniejsi” i szukamy sposobu który dałbym nam ciekawszą historię o tym jak z w sumie przypadkową dla nas osobą „kochamy się”. Po co? Czy jest jakiś ranking o którym nie słyszałem? Dają za to jakieś nagrody, jak Oskary? Albo zapisuje się tego typu wyczyny dla potomnych? Dla mnie przykra wydaje się wizja przyszłości, w której człowiek żyje tylko po to, żeby skupiać całe swoje życie codzienne wokół seksualności – jej okazywaniu każdemu dookoła i prężeniu się jak paw przy opowiadaniu o swoich dokonaniach. Przykre to staje się tym bardziej, że to i tak stanie się kiedyś na tyle popularne, że zaniknie i będzie niezauważalne przez społeczeństwo. Sam kiedyś myślałem, że takie życie kawalera-ogiera jest super – tylko przychodzą takie dni czy czas, że chce się mieć na kimś bliskim oparcie i nie chce się już wracać do pustego domu, a żaden zwierzak nigdy w pełni nie zastąpi nam bliskości i tej intymnej i mentalnej z drugą osobą.
PS. Użyłem określenie „Pierwszy świat” – żyjemy w czasach konsumpcjonizmu o niewyobrażalnej skali, gdzie wszystko staje się publiczne i sprzedawalne, także seksualność. Nie wiem czy czasy wojen i społecznego ucisku pozwalałyby na takiego typu zachowania jak opisane powyżej, ale być może to czasy Wojen Światowych zapoczątkowały tego typu myślenie i ruchy społeczne jakie mamy dzisiaj. Wtedy jednak było to życie z możliwością śmierci na każdym kroku, i dlatego może ludzie uprawiali niezobowiązujący seks żeby nacieszyć się tym przejawem nieskrępowanego przez nikogo „aktu życia” i to ich trochę mogło trzymać przy życiu i nie traceniu zmysłów pomimo okrucieństw, które działy się wokół albo ich samych spotykały – to moje przemyślenia, ale nie wiem tego na pewno ponieważ czegoś takiego nie przeżyłem.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.