Ostatnie dni, a nawet tygodnie były dosyć ciężkie pod wieloma względami – pandemia COVID-19 i domowa izolacja, powrót do początków mojej pracy w firmie i urabianie się po łokcie tyle że w domowym zaciszu, pewne ograniczenia, przy których nie do końca jestem w stanie stwierdzić czy biorą się z tego co powyżej, czy ze zmęczenia życiem i społeczeństwem pełnym hipokryzji.
Czy da się pracować ponad swoje siły?
Odpowiedź na to pytanie pomimo wielu razy, kiedy stwierdzałem że tylko przez krótki okres czasu wciąż zdaje mi się uciekać i łatwo dawać zapomnieć. Poświęcenie dla pracy ma swoje dwie strony: męczymy się by nasze osiągnięcia zostały docenione i coś wnosiły w życie firmy, albo w nasze życia, ale kiedy kilkunastodniowy tydzień pracy kończy się uderzeniem z rozpędu w mur wszystko dookoła zaczyna tracić barwy, proste elementy życia codziennego przestają dawać odpoczynek i relaks, a w głowie zaczynają krążyć myśli: czy to zmęczenie to jedynie praca, czy jednak życie mnie nie zadowala i co można zmienić, żeby było lepiej?
Do każdej kwestii można podejść dość prosto, ale mam wrażenie że im prostsze jest rozwiązanie problemu tym bardziej w moim przypadku staje się niewiarygodne, a dążenia by ten prosty kurs obrać stają się coraz słabsze – więc co robi „mądry” człowiek? Próbuje zapomnieć o tym całym problemie, o problemach w rozwiązywaniu problemów, a koniec końców stara się uciec przed tym po prostu – w nostalgię minionych lat i przyjemne wspomnienia z nich, w alkohol, czy inne tańsze bądź droższe rozrywki, które i tak nie dają w pełni oczekiwanego szczęścia, odpoczynku, radości z życia takim jakie jest.
W pracy łapię się nie raz na tym, że dobrze nie przemyślę danej sprawy po czym łapię się za nią i w jej trakcie przychodzą do głowy pomysły, jak daną sprawę ugryźć inaczej co być może da nie dość że lepszy efekt to będzie on szybszy niż obecnie obrana droga… ale czy to nie jest zbyt zwodnicze? Uciekanie myślami nad tym co jest tu i teraz przede wszystkim prowadzi do prostego efektu – rozbijamy skupienie, rozpraszamy je po czym czynność którą wykonujemy faktycznie robimy dłużej. Błędne koło? Tak, ale jak tego uniknąć? W mojej pracy, kiedy styczność z niejednym tematem stawia wyzwanie niemal nieosiągalne by móc w pełni poświęcić się tylko jednemu, bo prędzej czy później któryś da o sobie znać, a osoby które z nim przyjdą najzwyczajniej w świecie będą robić wszystko to ich zagadnienie stało się priorytetem, bo przecież „mam teraz na głowie coś innego więc, nie dam rady tego zrobić na już” albo „postaram się do tego usiąść jutro/pojutrze, bo teraz mam coś innego do ogarnięcia” zwykle nie daje zbyt satysfakcjonującego efektu – bo każdy i tak za chwilę o sobie przypomina i odrywa myśli od tego jednego tematu, na którym chciałem się skupić.
To jeden z dwóch największych problemów mojego zawodu – nie da się przy tematach rozciągniętych w czasie skupić się wyłącznie na jednym, gdyż jest to nieopłacalne. Drugim problem akurat mojego stanowiska w tym zawodzie jest nadzór nad pracą innych i nad efektami tej prac.
Fajnie mieć kogoś do dyspozycji? Nie – nie jeśli ma się świadomość pewnych ograniczeń jakie te osoby ze sobą niosą i świadomość, że trzeba z tych wszystkich elementów złożyć puzzle – tyle że elementy zebrane są z różnych zestawów, więc efekt zawsze zdaje się być z góry przesądzony… Jednak da się w jakiś sposób te elementy łączyć – spaja je tematyka, a krawędzie i części łącznikowe po kilku szlifach da się spasować. Pozostaje już tylko kwestia zaangażowania – czy mam na to jakiś wpływ? Chcę wierzyć w to, że jest coś w tym by trzymać pozytywne morale i nastroje, ale kiedy dochodzą już plany, oczekiwania, ambicje poszczególnych elementów tej układanki to znów wszystko zmierza w kierunku nieładu, niewidzialnych barier i zwykłej szamotaniny.
Geologia to cudowna nauka – pełna zagadek, pełna problemów do rozwiązywania i pól do popisu, satysfakcjonująca, jednak kiedy zderza się człowiek po studiach z rzeczywistością i niejasnością pewnych jej elementów to zaczyna się to robić nie raz zbyt przytłaczające jak na jednego człowieka.
A może to życie nie jedzie po właściwym torze?
Wybór ścieżki życiowej oraz obranie pewnych założeń co do tego jak chcemy by nasze życie obecne oraz w przyszłości wyglądało jest podstawą do działania i poprawnego funkcjonowania w życiu. Tylko co jeśli nasze plany rozbijają się o jakąś ścianę czy barierę? Zawodową, uczuciową, zdrowotną, materialną czy po prostu mentalną – wiele czynników może sprawiać, że nasze życiowe wybory oraz to jaką drogę przyjmiemy w dążeniu do spełnienia naszych celów zostaną w pewnym momencie poddane wielu próbom, z których nie wiele może jednak udać się zrealizować. A co za tym idzie – zmieniamy nastawienie, poglądy, a finalnie także sami siebie zmieniamy żeby dostosować się do okoliczności, które zastajemy. Od dawna podchodziłem do tego tak, że jest to najzupełniej naturalne i że umiejętność odnalezienia się w każdej okoliczności czyni z osoby, która to potrafi kogoś prawie że niezniszczalnego, superbohatera czy idola za którym powinny iść tłumy. Tylko co wtedy, kiedy dostosowując się ciągle do sytuacji które napotykamy na swojej drodze nasza wędrówka do obranego celu zaczyna przypominać labirynt, albo po prostu jedna z obranych dróg sprawia, że zaczynami iść w zupełnie inną stronę, a nasz pierwotny cel zaczyna wydawać się nam zbyt odległy więc prędzej czy później porzucamy go. Sam czuję się w tym momencie jak osoba na rozdrożu – czy podjęcie teraz danej drogi nie sprawi, że moje życie potoczy się nie tak jak to chciałem żeby było? Nie potrafię w tym momencie nawet określić, jaki był mój cel w życiu, który widziałem 10 czy 5 lat temu.
Problemem największej wagi (i to nie tylko w czasach pandemii, a z tego co zauważam nie jestem w tym osamotniony) jest to że świat który daje nam niemal wszelkie możliwości z drugiej strony przytłacza nas możliwościami do wyboru, przez co gubimy się w tym i nie każdy potrafi już wybrać czego tak na prawdę chce – być może to tylko mój wewnętrzny dylemat i problem, a być może to problem całej grupy „milenialsów”. Mam jednak wrażenie, że skupianie się nad rozmyśleniami nad to co powinno być w naszym życiu pewne a co jedynie stanowić dodatek prowadzi do tego że wyłączamy się z jakichkolwiek działań, a ostatecznie po prostu rozkładamy ręce na boki nie wiedząc co nimi chwycić i na czym skupić swoją uwagę.
Wiele razy podczas tego typu przemyśleń przychodzi mi na myśl stwierdzenie: „człowiek im prostszy tym łatwiej mu osiągnąć radość i szczęście”, ponieważ osoba która nie stara się szukać coraz bardziej wyszukanych rozrywek i sposobów na budowanie swojej osobowości w społeczeństwie nie zatraca się w tych poszukiwaniach – skupia się na tym co najprędzej da upragnione chwile radości, a nie będzie trzeba nie wiadomo jak zdobyć szczęście, nie wiadomo ile włożyć w to sił i środków, nie wiedzieć czy efekt końcowy jest na prawdę tym, co nam to szczęście zapewni i czy to szczęście będzie ostatecznego czy niewspółmierne do starań, które trzeba podjąć żeby je osiągnąć. Moja siostra cytując ostatnio jakiegoś milionera opowiedziała mi, że to nie cel się liczy, ale droga do niego – słowa piękne, proste i logiczne, bo przecież to jak się staramy ma chyba największy wpływ na to jak odbierzemy ten efekt końcowy.
Ale trzeba zacząć do czegoś zmierzać – obrać jakiś cel, nawet bliski by zacząć zdobyć powoli jakieś efekty i nawet małe fragmenty szczęścia by móc za n-dziesiąt lat móc wspominać że życie jednak nie było takie złe. Każdy ma szanse żeby swoje życie nakierować na coś i spróbować to zdobyć. Nie uda się? Postaraj się drugim razem bardziej i doprowadź sprawę do końca.
Póki co trzeba do życia dodać więcej aktywności – ponoć to sprawia że więcej się w tym życiu chce robić. I to jest mój cel najbliższy.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.